Pixel

Autor:

24.43

  • Ilość stron: 208
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 135 x 210
  • Data wydania: 2014

ISBN: 978-83-64437-70-0

3000 in stock

SKU: d0819f24e666 Kategorie: ,

„Pixel” węgierskiej pisarki Krisztiny Tóth to jeden z najbardziej oryginalnych przykładów współczesnej prozy węgierskiej. Książka jest zbiorem krótkich, pozornie odrębnych opowiadań, w których w sposób ciekawy, miejscami wzruszający, zaskakująco trafnie opisane są perypetie zwykłych ludzi. Składa się z trzydziestu rozdziałów (pixeli), zatytułowanych różnymi częściami ciała. Głowa, serce, ręka: z każdym z nich związana jest jakaś historia. Opowiadania w luźny sposób łączą się ze sobą, krzyżują, przenikają, tworząc powieść. Z bliska widać jedynie pixele, jednak gdy patrzymy z pewnej odległości, wszystko zlewa się w jedno ciało. „Fragmenty nieraz płowieją, z upływem czasu zmienia się ich barwa. Należy o tym pamiętać. Czasem ciemnieją i trzeba je poprzekładać. Na pierwszy rzut oka dzieło wygląda jak bezforemna pryzma, skupisko nieregularnych wypukłości. Lecz jeśli kilkakrotnie obejdziemy je dookoła, powoli, krok po kroku nabierze ono wyraźnych kształtów.” To cytat z opowiadania „Historia kolana”, które idealnie zwieńcza cały zbiór.

„Pixel” cechuje oryginalność ujęcia, ironiczny dystans, zaskakujące skojarzenia. Język opowiadań – często chropowaty, potoczny, pełen przemilczeń, niedopowiedzeń, urwanych zdań, powtarzanych słów – jest silnie zmetaforyzowany i obfituje w oryginalne środki poetyckie, co nie powinno dziwić, ponieważ Krisztina Tóth to przede wszystkim znakomita poetka.

b9ebde30-d8c2-41f1-942a-9df9e68a91df.fil

Dwójka Polskie Radio – specjalne wydanie „Klubu Ludzi Ciekawych Wszystkiego”, sobota (25.10), godz. 16.00, gościem Hanny Marii Gizy była Krisztina Tóth, autorka książki „Pixel”. Audycję tę można odsłuchać tutaj>>

jedynka_logo.jpg
Jedynka Polskie Radio –
Tadeusz Lewandowski polecał książkę w audycji „Moje książki” w dniu 19.11 o godz. 20:50.

________________________

„1.12.2014r.

autor:Leszek Bugajski

UŁÓŻ SOBIE CZŁOWIEKA

Krisztina Tóth wydała już kilkanaście książek,ale na naszym rynku „Pixel” to jej debiut. Dostajemy zbiór opowiadań portretujących współczesnego człowieka z talentem i znawstwem, a kiedy trzeba – z czułością lub ironią. Poszczególne teksty są jak tytułowe piksele, które składają się na obraz na monitorze. I nie są to osobne utwory, ale części zmyślnie skonstruowanej całości. Więcej nie wypada zdradzić, żeby nie psuć przyjemności lektury.

oko_na_kulture.jpg

25.11.2014r.

autor:Paulina Mikołajczyk

Spójrz na życie z większej perspektywy, czyli „Pixel” Krisztiny Tóth

Ekran monitora lub telewizora składa się z miliona pikseli. Z czasem niektóre z nich wypalają się, wypaczając obraz – niekiedy w niewielkim stopniu, innym razem wpływając na jego odbiór. A jeśli nawet na co dzień bad piksele są ledwie zauważalne, wprawne oko zaczynają denerwować.Na cyfrowy obraz można spojrzeć również z innej perspektywy. Wystarczy wziąć smartfona, załadować dowolne zdjęcie i je przybliżać. Być może zobaczysz pojedyncze piksele, które składają się na fotografię. Z bliska nic nie znaczą. Wraz z oddaleniem zaczynają nabierać kształtu. Razem tworzą skomplikowany obraz. Pojedynczo są tylko zwykłym kolorowym kwadratem.Ludzkie ciało składa się z miliardów komórek. Komórki tworzą tkanki, a te z kolei całe narządy. Dzięki nim człowiek funkcjonuje – oddycha, myśli, czuje bicie serca. Gdy jeden z narządów przestaje działać odczuwa to cały organizm, który zaczyna walczyć. Czasem tę walkę przegrywa odnosząc sromotną klęskę. Jeden uszkodzony organ wpływa negatywnie na funkcjonowanie ciała. A wszystko zaczyna się od jednej, niepozornej komórki, która dopiero łącząc się z innymi tworzy skomplikowany organizm. Obraz. Mapę ciała.

Książka „Pixel” Krisztiny Tóth, węgierskiej pisarki, składa się z trzydziestu opowiadań. Choć każde z nich jest z pozoru samodzielnym tworem, aby dostrzec ich piękno warto na nie spojrzeć z dalszej perspektywy. Warto patrzeć na nie jako całość, jako jeden funkcjonujący organizm. Zresztą pisarka sugeruje nam to samymi tytułami rozdziałów – każdy z nich odwołuje się do innej części ciała. Jednocześnie opisuje pewien kadr z życia bohaterów. Podpatrzony przez wścibskiego narratora, niczym wścibską sąsiadkę, która zagląda nam w okna czy spogląda codziennie na przechodniów na ulicy. Z pozoru więc opowiadania wydają się być zwyczajne… Bo w końcu kogo interesuje staruszka, która musi udać się po protezę do dentysty do centrum miasta? Albo chłopiec, który uwielbia jeździć tramwajami?

Jednak każde opowiadanie to jednocześnie pretekst to zdarcia pewnych tajemnic, które mogą dotyczyć zwyczajnego człowieka, przypadkowego przychodnia, który tworzy Twoje miasto. Wymieniona część ciała w tytule rozdziału stanowi najczęściej punkt wyjściowy do ukazania problemów, które chowamy przed całym światem: chorobę, samotność, zdradę, miłość, nieszczęśliwą rodzinę, urażoną dumę czy ambicje. Każdy z tych elementów znajduje odzwierciedlenie w opowiadaniach, które łączą się, a jednocześnie stanowią samodzielny organ – część ciała.

Niektórzy bohaterowie pojawiają się kilkukrotnie, podpatrzeni w różnych chwilach. Inni pokazują się tylko raz, by opowiedzieć coś ważnego, choć jednocześnie błahego. Same opowiadania nie trwają długo – są jak anegdoty wygłaszane przy rodzinnym stole podczas świąt. Liczą zaledwie kilka stron. Ledwo zaczynasz czytać, już kończysz i przechodzisz do następnego. Ale czyż nie tak wygląda życie? Jedna chwila goni drugą. Gdy pojawi się jeden problem, już musisz rozwiązywać następny. Nie masz zbyt wiele czasu na zastanawianie się i rozpamiętywanie. Każdy dzień to nowa historia. I choć nie zżywasz się z bohaterami, zaczynasz dostrzegać szczegóły, detale. Te piksele, które składają się na Twoje i twoich bliskich życie. I choć jeden piksel nic nie znaczy, kilka zaczyna budować już Twoją ścieżkę.

Kristina Tóth stworzyła powieść, która tak naprawdę powieścią nie jest. Lecz wraz z odkrywaniem kolejnych rozdziałów staje się żywym organizmem, gdzie losy ludzkie przeplatają się, tworząc skomplikowaną sieć połączeń. Dziś czytasz o znajomej, która jako nastolatka musiała oddać dziecko z Downem, za chwilę czytasz o zdradzającym mężu, który odkrywa dziwne pamiątki swojej matki, w tym mleczaki, które skrupulatnie wkładane do pudełka. Innym razem zaśmiewasz się, czytając o mdlejącym na widok zużytych plastrów do depilacji mężczyźnie, by po chwili spoważnieć i zdać sobie sprawę, że gdzieś obok żyje samotna kobieta pragnąca szczęśliwego związku. Wiele z tych historii znasz, ale w natłoku codziennych wydarzeń większość z nich omijasz. Książka „Pixel” uderza w Ciebie banalnością problemów, jednak uchwyconych i przekazanych w taki sposób, że zaczynasz dostrzegać ich powagę i ważność. Bo w końcu nie ma błahych problemów – dla jednych będzie to zdrada, dla innych samotność. A dla Ciebie być może kolejny nieudany dzień w znienawidzonej pracy.

I jeszcze ten język. Wydaje się prosty, ale jednocześnie piękny. Trafiający w punkt. Emocjonujący, ale bez niepotrzebnego patosu. Bez licznych porównań, metafor, nagromadzenia wszelkich przymiotników. Zdania, choć krótkie, składają się w piękną historię, która wciąga i przeżuwa Cię. Z pewnością o wielu z opowiadaniach nie zapomnisz. A nawet jeśli, zostawią gdzieś w Tobie ślad.

Żałuję tylko, że jest to jak na razie jedyna książka autorki, z jaką mogłam się zapoznać w języku polskim. Jak na razie więcej nie uraczycie, ale „Pixel” i tak jest doskonałą ucztą. Miejmy nadzieję, że na jakiś czas jej smak wystarczy.

16.12.2014r.

Autor: Krzysztof Varga

Krisztina Tóth pisze prawdziwą prozę kobiecą, o wiele bardziej dojmującą, niż potrafią pisać mężczyźni. „Pixel” to opowieść o obcości, nie tylko obcości ciał ludzi, ale też niekompatybilności kultur, jak w historii, której inspiracją jest język: zarówno mięsień, który pozwala nam mówić, jak i ten narodowy.

Literatura węgierska w Polsce ma się nieźle, a nawet na tle innych literatur europejskich można powiedzieć, że bardzo dobrze – wystarczy przypomnieć, że wrocławską Nagrodę Literacką „Angelus” dwukrotnie już zdobywali pisarze węgierscy: Péter Esterházy za „Harmonię caelestis” oraz György Spiró za „Mesjaszy”. Jeśli dopowiemy, że po Angelusa w jego dziewięcioletniej historii ani razu nie sięgnął autor polski, to uznać trzeba, że węgierska proza jest potęgą.

Do wyżej wymienionych dodać należy też László Krasznahorkaia, który zdobył w Polsce uznanie powieściami „Szatańskie tango” czy „Melancholia sprzeciwu” (genialny Béla Tarr zrobił z tych powieści filmowe arcydzieła). Dodaję dla porządku, że dopiero co ukazało się wznowienie kapitalnej „Szkoły na granicy” Gézy Ottlika oraz tłumaczenie najbardziej klasycznego węgierskiego dramatu – „Tragedii człowieka” romantyka Imrego Madácha. A na ostatnim Festiwalu Conrada i targach książki w Krakowie Węgry były gościem specjalnym: Viktor Horváth przyjechał z przekładem powieści „Tureckie lustro” o czasach osmańskiej okupacji Węgier, Lajos Grendel – ze zbiorem opowiadań „Poświęcenie hetmana”, a Krisztina Tóth – z „Pixelem”.

Tóth (rocznik 1967) w Polsce dotąd nie była znana, także dlatego, że jej główną aktywnością jest poezja – tu akurat jesteśmy potęgą i czytamy raczej polskich poetów. „Pixel” to coś, co należy nazwać powieścią w opowiadaniach, które w całość łączy wielce oryginalny koncept. Mianowicie punktem wyjścia do każdego z rozdziałów jest inna część ciała: ręka, szyja, noga, głowa, oko, ucho, pochwa, serce, penis, pośladki, nos etc.; razem jest tych opowieści 30, a każda ma raptem kilka skondensowanych stron.

Nie ma większych wątpliwości, że pisanie o cielesności lepiej wychodzi pisarkom niż pisarzom (ostatni polski przykład: „W powietrzu” Ingi Iwasiów – żaden mężczyzna nie potrafiłby tak odważnie przełamywać tabu seksualnego w literaturze), z tym że „Pixel” nie jest książką, w której element erotyczny byłby dominujący. Wręcz przeciwnie: ciało tutaj bywa opresją, a nie źródłem przyjemności, bardziej Tanatos niż Eros kładzie się cieniem na tej prozie, jeśli mamy rozdział poświęcony kobiecym piersiom, to ich pieszczota w wykonaniu mężczyzny napotyka ślady amputacji spowodowanej rakiem. Jeśli opisuje Tóth jakiś element ciała, to po prawdzie wyzbyty jest on erotyzmu – ani piersi, ani pośladki, ani żaden inny organ nie jest tutaj żadną miarą podniecający. Każdy jest naznaczony jakąś traumą, nieprzyjemnością, złym wspomnieniem. Jeśli ktoś szuka w prozie tej autorki ekscesów czy podniet, to się zawiedzie, tutaj cielesność jest symbolem smutku, choroby, przemijania i także mocno zaakcentowanej przemocy.

„Pixel” to opowieść o obcości, nie tylko obcości ciał ludzi, ale też niekompatybilności kultur, jak w historii, której inspiracją jest język: zarówno mięsień, który pozwala nam mówić, jak i ten narodowy. Tutaj mamy grupę Greków na Węgrzech, którzy na obiad dostają makaron z makiem (dość popularne danie nad Dunajem), ale są przekonani, że kucharki złośliwie wsypały im do talerzy ziemi. Głównie jednak mamy do czynienia z historiami smutnymi niczym jesień na puszcie, widzimy jak ludzie bliscy sobie – rodzice z dziećmi, kochankowie, małżeństwa – nie są w stanie nawiązać porozumienia, jak ich ciała i umysły się od siebie oddalają, jak każdy pretekst staje się powodem rozpadu relacji. Jak byle epizod może stać się przyczyną rozstania, a nawet zbrodni, jak seks bywa pierwszym krokiem do opuszczenia kogoś, do samotności, jak krótka bywa radość, a jak gwałtowna śmierć.

Tóth operuje stylem lakonicznym, jej język jest purytańskiej natury, nie ma tu żadnego rozpasania stylistycznego, epickiego rozmachu, ta oszczędność powoduje, że „Pixel” jest książką duszną, niepokojącą, choć przecież zdawałoby się, że skupia się wyłącznie na banale życia. Życia i śmierci, bo wszystkie te historie oscylują wokół nieuchronnej ostateczności, na którą nikt z protagonistów nie jest przygotowany. Śmierć – nagła czy powolna – zawsze okazuje się zaskoczeniem, jednocześnie będąc oczywistością. Ów lakoniczny styl Tóth powoduje, że my też stajemy jak wryci wobec nagłej, traumatycznej puenty, historia się nagle urywa, Tóth wyrywa gwałtownie wtyczkę z kontaktu, ta narracyjna wstrzemięźliwość powoduje, że historie z „Pixela” są bardziej przejmujące, niż gdyby ich fundamentem były stylistyczna brawura, metafory, porównania, gry językowe.

W opowiadaniu, którego inspiracją jest „historia pieprzyków”, starsza kobieta spotyka przypadkiem, przy budce z langoszami i strudlami, dawnego kochanka, dziś umierającego, na wózku pchanym przez jego córkę. Starsza kobieta przypadkiem brudzi ubranie mężczyzny cukrem pudrem, córka podaje mu garść śniegu, by ten oczyścił nią ubranie, chory mężczyzna jednak „zamiast umyć nim ręce, lepi z niego kulkę i bawi się nią tak zachłannie i z takim zaciekawieniem, jak tylko potrafią dzieci lub umierający”. Naturalnie, że pomiędzy dzieciństwem a starością zbliżającą się do progu nicości zachodzi ścisła korelacja, że starzejąc się, na powrót stajemy się dziećmi z wszystkimi tego konsekwencjami, lecz Tóth bardziej interesuje to, co dzieje się pomiędzy dzieciństwem a śmiercią, czyli skupia się na tak zwanym życiu. A życie to nie jest płomienny romans czy bajka ze szczęśliwym zakończeniem, co usiłuje nam wmówić tak zwana proza kobieca. To Tóth pisze prawdziwą prozę kobiecą.

” ”

15.12.2014r.

Autor: Kinga Dunin

Pixel Krisztiny Toth zachwycił mnie od początku do końca. To króciutkie opowiadania, każde ma w tytule jakąś część ciała – historia ręki, serca, pępka, penisa, pochwy… –można z nich złożyć sobie całego człowieka. A z opowiadań (pikseli) całą powieść. Od czasów przedwojennych do współczesności, w różnych miejscach Europy, ludzkie losy w nieoczekiwany sposób krzyżują się ze sobą, a właściwie są plątane przez narratorkę-demiurga. Aż trudno uwierzyć, ile może się zmieścić w dosyć skromnym objętościowo dziele, ale to zasługa perfekcyjnej konstrukcji.